Regina Skibińska, OKO.press, Polska
Wprowadzenie strefy buforowej przy granicy z Białorusią nie poprawi bezpieczeństwa na granicy. Utrudni natomiast życie mieszkańcom, doprowadzi do upadku szeregu firm, ograniczy pomoc humanitarną dla migrantów i okryje zasłoną milczenia przemoc stosowaną przez polskie służby mundurowe
„Macie pełne prawo, żeby nie powiedzieć, że wręcz też obowiązek, używać wszystkich dostępnych wam metod” – powiedział premier Donald Tusk 29 maja, po ataku na żołnierza polskiego przez stojącego po drugiej stronie granicznego płotu człowieka. Zadeklarował wprowadzenie 200-metrowej strefy buforowej przy granicy. Jednak – jak wskazuje załącznik do rozporządzenia wprowadzającego strefę – obejmie ona znaczenie większy teren, sięgający nawet do 8 km w głąb Polski. W strefie ma znaleźć się część Puszczy Białowieskiej oraz przylegające do niej okolice wzdłuż granicy – łącznie 27 obrębów ewidencyjnych. Zakaz ma obowiązywać przez 90 dni.
Projekt rozporządzenia pojawił się na stronie rządowego Centrum Legislacji zaledwie w kilka godzin po zapowiedziach premiera. „Zaproponowane ograniczenia zmierzają głównie do ograniczenia obecności osób postronnych w rejonie działań służbowych” – czytamy w uzasadnieniu projektu rozporządzenia.
Na pograniczu z Białorusią zawrzało.
Potrzeby zapewnienia bezpieczeństwa na granicy nikt nie kwestionuje. Dlaczego jednak ograniczenie obecności osób postronnych jest potrzebne do zapewnienia bezpieczeństwa? To pytanie nurtuje mieszkańców przyszłej strefy buforowej, samorządowców, przedsiębiorców z tego terenu oraz aktywistów. A prawnicy kwestionują zgodność z prawem wprowadzanych rozwiązań.
Wiosna leśnych ludzi
Od marca ruch przez zieloną granicę jest bardzo nasilony. Straż Graniczna wielokrotnie informowała o agresywnych zachowaniach osób z drugiej strony płotu i szturmach na granicę. Przypisywano je migrantom, ale tak naprawdę nie ma dowodów, w jakim zakresie są za to odpowiedzialni sami migranci, czy też może przemytnicy albo białoruskie służby – a już na pewno służby białoruskie były w te działania zamieszane. Wiadomo, że w stronę polskich mundurowych latają gałęzie drzew i różne przedmioty, wiele samochodów Straży Granicznej ma powybijane szyby, ogólnie rzecz biorąc służba przy murze do bezpiecznych nie należy. Kulminację tych zdarzeń stanowił atak nożem na polskiego żołnierza. To tragiczne zdarzenie ma poważne konsekwencje zarówno dla rannego, jak i dla osób próbujących przekroczyć granicę, a także dla mieszkańców pogranicza.
Wojna hybrydowa i próba destabilizacji sytuacji w Polsce to jest jednak tylko jedna strona tego, co dzieje się przy granicy z Białorusią. Przy granicznym płocie, po wschodniej stronie, ale jeszcze na skrawku Polski, przebywają dziesiątki osób błagających o pomoc. To ludzie, po których nie widać cienia agresji, często natomiast całkowicie bezradni. Są tam m.in. kobiety w ciąży, pozbawione opieki nastolatki z Somalii, rodziny z małymi dziećmi, chłopak bez nogi, dziewczyna z wysoką gorączką i jątrzącym się palcem cukrzycowym, samotne kobiety, które są regularnie gwałcone. Zza granicznego płotu słychać prośby o ochronę międzynarodową w Polsce, pomoc medyczną albo chociaż o wodę czy jedzenie.
Jedyne, na co mogą liczyć ci ludzie, to pakiety pomocowe od Straży Granicznej raz na kilka dni. Czasem aktywistom uda się wybłagać przyjazd ambulansu albo wojskowej sanitarki, ale były już przypadki, gdy mundurowi przewlekli nieprzytomnych na zachodnią stronę płotu i z powrotem na drugą stronę bariery. Bardzo nieliczni, najciężej chorzy, trafili do szpitala. Polscy mundurowi co jakiś czas przepędzają migrantów i uchodźców od płotu, używając także gazu pieprzowego. Gazem oberwało m.in. ośmiomiesięczne dziecko.
Gdy któregoś razu byłam przy granicy, osoby z drugiej strony płotu błagały mnie o wezwanie karetki do półprzytomnej ciężarnej kobiety. Nie ma tam zasięgu, więc poprosiłam pilnującego granicy żołnierza, żeby powiadomił patrol SG i żeby wezwali pomoc.
„Niech sobie pójdą do białoruskiego lekarza” – odburknął.
Prośby aktywistów o wysłanie karetki do kobiety również nie zostały wysłuchane.
„Od wielu miesięcy obserwujemy eskalację przemocy ze strony Straży Granicznej i Wojska Polskiego wobec osób, które próbują przekroczyć granicę polsko-białoruską. Z relacji osób w drodze wiemy, że nawet ci, którzy chcą się ubiegać o ochronę międzynarodową, są wyrzucani za płot. Jest to łamanie konwencji prawa międzynarodowego, w tym zasady non-refoulement – mówi Katarzyna Potoniec, prezeska Stowarzyszenia Egala.
Aktywiści z trudem nadążają z jeżdżeniem na wezwania do pomocy ludziom w lesie. Zdecydowana większość z tych osób chce się ujawnić, czyli prosi o wezwanie Straży Granicznej i w obecności aktywistów składa prośbę o azyl.
„Znacząca większość chce ochrony, to zmiana z ostatnich dwóch trzech miesięcy. Bardzo dużo jest kobiet i młodych osób (chłopcy 16-18 lat). Często spotykamy się z chorobami przewlekłymi u osób lesie, które fizycznie dały radę pokonać zaporę, ale mają problemy zdrowotne: serce, astma, cukrzyca” – opowiada Agata Kluczewska, prezeska Podlaskiego Ochotniczego Pogotowia Humanitarnego.
Do tego dochodzą obrażenia powstałe przy pokonywaniu płotu oraz concertiny, której zwoje piętrzą się wzdłuż pasa drogi granicznej. Niektórzy pokazują też obrażenia po pobiciach i utrzymują, że biją ich zarówno Białorusini, jak i Polacy. Aktywiści otrzymują już sygnały od migrantów, że po ataku na żołnierza nasiliła się przemoc mundurowych wobec nich.
Obecnie prawdopodobnie sytuacja wygląda tak, że najsilniejsze osoby, zapewne w dużej mierze sprawni, zdrowi młodzi mężczyźni, przekraczają granicę i lepiej lub gorzej radzą sobie z dotarciem do celów w Europie Zachodniej z pomocą przemytników. Słabsi, często bardzo młodzi i pochodzący z krajów, gdzie obecnie są wojny i konflikty, takich jak Sudan, Syria, Somalia, Jemen czy Etiopia, jeśli dostaną się do Polski, to zwykle na własną prośbę i z pomocą aktywistów wkraczają w procedurę azylową. Natomiast ci najbardziej bezradni, potrzebujący pomocy, nie są w stanie poradzić sobie ze sforsowaniem bariery i koczują tygodniami na skrawku Polski za płotem, łudząc się nadzieją, że ktoś się nad nimi zlituje.
Żołnierze budzą lęk nie tylko u migrantów
W ochronie granicy wojsku pomaga armia, która na terenie przyszłej strefy zachowuje się w sposób odległy od profesjonalizmu. Wulgarne odzywki do – na szczęście nierozumiejących polskiego – młodych migrantek po drugiej stronie płotu, odmowa przedstawienia się przy legitymowaniu, zasłanianie tablic rejestracyjnych w pojazdach to typowe praktyki żołnierzy.
Jak pisze na X.com dr hab. Michał Żmihorski, dyrektor Instytutu Biologii Ssaków PAN w Białowieży, „Wojsko często zakazuje nam wejścia lub wjazdu całkowicie bezprawnie, każą opuścić las. Nie znają przepisów, ale mają karabiny, zdarza się, że celują w nas z broni. Mają ciężką służbę, ale nie są odpowiednio przeszkoleni”.
Do tego dochodzą zaskakujące artefakty znajdowane w miejscach bytności żołnierzy: a to zestaw procy i pałek (jedna z napisem black lives matter”), a to totemy z damską bielizną. To wszystko budzi ogromne wątpliwości co do wyszkolenia oraz potencjału obronnego wojska.
I pojawia się pytanie:
czy we wprowadzeniu strefy buforowej nie chodzi o to, żeby tego, co robią żołnierze, nie było widać?
Zresztą, jak podaje RMF FM, rzeczniczka prasowa 16. Pomorskiej Dywizji Zmechanizowanej major Magdalena Kościńska, przyznała, że „musimy zapewnić bezpieczeństwo osobom postronnym w przypadku konieczności zastosowania środków przymusu bezpośredniego, włącznie z użyciem broni palnej”.
Zjednoczeni mieszkańcy protestują
Strefa buforowa miała pierwotnie zostać wprowadzona 4 czerwca, w Dzień Wolności i Praw Obywatelskich. Zapowiedziana tuż przed długim weekendem, wchodząc w życie w dzień wielkiego marszu zwolenników Tuska, miała duże szanse cichcem ograniczyć prawa mieszkańców pogranicza. Ci jednak wybuchnęli takim gniewem, jakiego dawno ten rejon nie widział i władza zdecydowała się na konsultacje.
„Od prawie 20 lat ma dwa domy na wynajem, zwierzęta, kozy, osiołki. Miało być więcej zwierząt ku uciesze turystów, ale od dwóch lat brak mi motywacji do przyjmowania kolejnych zwierząt. Od trzech lat cierpimy z powodu braku turystów. Wynika to głównie z atmosfery strachu prowadzonej przez rządzących wszystkich ekip i braku fajnej kampanii pokazującej, jak tu na Podlasiu jest ładnie, fajnie i bezpieczni”e – mówi Julita Toczyska ze Starego Masiewa.
Mieszkańcy liczyli, że biznes turystyczny się odrodzi, było bardzo duże zainteresowanie w kwietniu i maju.
„Zaczęli dzwonić i pisać turyści w sprawie letnich rezerwacji. Moje dwa domy były prawie w całości zarezerwowane w okresie najbliższych 90 dni. Jednego dnia decyzja o strefie i cała wieś ma być zamknięta” – Julita Toczyska jest bardzo rozżalona.
Mieszkańcom nasuwa się mnóstwo pytań, które głośno wyraża Toczyska: Jeśli jest tak niebezpiecznie, jak mówią, to czemu nas tu zostawiają? Dlaczego myślą o całym kraju, a nie o nas? Czemu ziemia jest ważniejsza niż ludzie? Gdzie jest poseł z naszego regionu, marszałek Sejmu Szymon Hołownia? Ludzie, którzy tu prowadzą biznesy, pozwalniają pracowników. Gdzie oni znajdą pracę? Będą gotować wojsku, jak sugeruje Kosiniak-Kamysz? Wszyscy nie mogą robić placków ziemniaczanych. Czy któryś z polityków tu był? Porozmawiał z mieszkańcami? Zobaczył, co się dzieje, czy ktoś na nas napada?
„Niech nie proponują mi biznesów, których nie chcę prowadzić. Jeśli rzeczywiście jest siła wyższa, bo wiadomo, że bezpieczeństwo to sprawa najważniejsza, to nich zapłacą, a przeniesiemy się na drugi koniec kraju i tam rozpoczniemy życie” – mówi Julita Toczyska.
A straty poniesie nie tylko ona. Jeśli nie będzie turystów, to będzie musiała zwolnić dwie osoby.
„Dla mnie zamknięcie części Puszczy Białowieskiej dla ruchu turystycznego oznacza koniec pracy w tym sezonie i konieczność zawieszenia działalności. Z czego będę żyć? Nie wiem. Jedno jest pewne – na pewno już nie z turystyki” – podkreśla Grażyna Chyra, przewodniczka po Białowieskim Parku Narodowym.
Wprowadzenie strefy wiąże z nadchodzącymi wyborami do europarlamentu, ale podobnie jak inni mieszkańcy tych okolic, nie ma złudzeń co do tego, że kolejna strefa poprawi tu bezpieczeństwo.
„Znamy już na wylot wszystkie patologie strefy i wiemy, że był to nieadekwatny środek do zaistniałej sytuacji. Dziesięć miesięcy zamknięcia nas w strefie spowodowały stagnację, izolację, a w turystyce zapaść. Nie wszystkim udało się utrzymać miejsca pracy. Gdy teraz to się powtórzyło wiele osób po prostu zwinie biznes – nie ma co do tego złudzeń. Nikt nie przetrzyma takiej sytuacji na dłuższą metę” – mówi Chyra.
Zamknięcie okolic Puszczy Białowieskiej tuż przed szczytem sezonu, czyli wakacjami, to dla mieszkańców katastrofa.
Branża turystyczna jest sezonowa, więc to właśnie teraz musi wypracować nadwyżki, z których ludzie będą mogli przeżyć czas poza sezonem.
„Turyści na pewno nie będą chcieli przyjechać do Puszczy pociętej strefą, z częstymi kontrolami policji i żołnierzami na każdym rogu. Taka atmosfera nie sprzyja wakacyjnemu odpoczynkowi. Wiele osób chce wejść do Białowieskiego Parku Narodowego. Ten według projektu rozporządzenia ma być prawie w całości niedostępny. Nie rozumiem tych decyzji. Czuję się oszukana” – tłumaczy Grażyna Chyra.
W sprawie wprowadzenia strefy buforowej wypowiedziała się krytycznie dyrekcja Białowieskiego Parku Narodowego oraz Instytut Biologii Ssaków PAN. Stanowczy głos zabrały samorządy, które napisały do premiera wyrażając poparcie dla wzmocnienia granicy i utworzenia 200-metrowej strefy buforowej, ale protestując przeciwko wprowadzeniu zakazu wstępu do strefy w zaproponowanym kształcie.
Kamil Syller, prawnik mieszkający niedaleko granicy z Białorusią, wskazuje na niską jakość zarówno uzasadnienia rozporządzenia, jak i dokumentu „Ocena Skutków Regulacji” (OSR).
„W OSR wskazano, że »projektowane rozporządzenie nie spowoduje skutków finansowych dla budżetu państwa i budżetu jednostek samorządu terytorialnego«. Zmniejszenie dochodów osób fizycznych i prawnych z obszaru gmin, których będzie dotyczył zakaz przebywania, spowoduje automatycznie zmniejszenie dochodów tych gmin z tytułu udziału we wpływach z podatku dochodowego od osób fizycznych i prawnych. Przytomnie zwrócili na to uwagę samorządowcy regionu białowieskiego w piśmie do premiera Tuska z 31 maja” – wskazuje Kamil Syller.
Autorzy OSR napisali również, że „obecnie trudno jest oszacować wpływ projektowanego rozporządzenia na rynek pracy”.
„Niewykonanie tej analizy można uzasadnić wyłącznie pośpiechem i nieprawidłowym podejściem autorów projektu rozporządzenia do wymogów legislacyjnych związanych z projektowaniem aktów normatywnych. Nie sposób znaleźć dla tego zaniechania uzasadnienia merytorycznego, ponieważ władza publiczna niewątpliwie posiada wszelkie dane niezbędne do wykonania co najmniej wstępnej analizy, pochodzące z okresu od 2 września 2021 r. do 30 czerwca 2022 roku, gdy niemal identyczna część regionu białowieskiego była objęta najpierw stanem wyjątkowym, a następnie zakazem przebywania” – tłumaczy Kamil Syller.
Niepokojące jest niewskazanie w OSR skutków finansowych dla budżetu państwa.
„Czy oznacza to, że nie zostały przewidziane działania osłonowe, np. rekompensaty wobec osób i podmiotów zarobkujących na obszarze objętym zakazem przebywania? Zabrakło jakiejkolwiek informacji w tym zakresie, choćby dla uspokojenia wspomnianych osób i podmiotów” – wskazuje Syller.
Przepisy o strefie jak z czasów PiS
Ciekawe jest pochodzenie regulacji określającej funkcjonowanie strefy buforowej. Do zakazu przebywania w strefie zostaną użyte przepisy art. 12a i 12b ustawy o ochronie granicy państwowej, włączone do tej ustawy pod koniec roku 2021 przez większość parlamentarną Zjednoczonej Prawicy.
„Przepisy te zostały ocenione negatywnie przez ekspertów z zakresu prawa konstytucyjnego – m.in. przez prof. Piotra Tuleję z Katedry Prawa Konstytucyjnego UJ – jako niekonstytucyjne, bo zawierające upoważnienie do wprowadzania ograniczeń praw i wolności obywatelskich rozporządzeniem, a nie ustawą, wbrew wyraźnemu zakazowi z art. 31 ust. 3 i art. 52 ust. 3 Konstytucji” – przypomina Kamil Syller.
Dr Hanna Machińska, była zastępczyni Rzecznika Praw Obywatelskich przypomina, że art 52 Konstytucji stanowi o prawie każdego do poruszania się po obszarze Polski. Ograniczenia dot. korzystania z wolności i praw mogą być ustanowione tylko w ustawie i gdy są konieczne w demokratycznym państwie.
„Zbadanie konieczności ograniczeń w demokratycznym państwie wymaga zastosowania testu proporcjonalności. Czy wprowadzając ograniczenia w korzystaniu z praw osiągnie się założony cel? Konieczne jest również wyważenie między korzyściami z osiągniętego celu z nałożonymi na jednostkę ograniczeniami, czy ograniczenia nałożone na jednostkę nie są zbyt daleko idące” – wskazuje ekspertka.
W jej ocenie w art. 12a ustawy o ochronie granicy państwowej naruszono zasady proporcjonalności wprowadzanych ograniczeń.
„Ograniczenia z uwagi na ich drastyczny charakter powinny być wprowadzone w drodze ustawy. Przypominają te, które zostały wprowadzone w związku ze stanem wyjątkowym. Z punktu widzenia odbioru społecznego ograniczenia są wprowadzane, by pozbawić aktywistów dostępu do migrantów i udzielania im pomocy – tłumaczy Hanna Machińska.
Z kolei radca prawna Daria Górniak-Dzioba zwraca uwagę na to, że uzasadnienie projektu rozporządzenia wprowadzającego zakaz wstępu do strefy jest wewnętrznie sprzeczne i w żaden sposób nie uzasadnia wprowadzenia zakazu przebywania w strefie nadgranicznej.
„Ustawodawca wskazuje, iż „proceder nielegalnego przekraczania granicy jest organizowany w znacznej mierze przez funkcjonariuszy białoruskich służb, którzy dowożą migrantów w rejon granicy oraz wskazują dogodne miejsca do jej przekroczenia, dodatkowo wyposażając cudzoziemców w narzędzia umożliwiające pokonanie zabezpieczenia granicy w postaci bariery (…). „Białoruskie służby państwowe aktywnie współuczestniczą (w sposób skryty lub jawny) w atakach na żołnierzy, policjantów i funkcjonariuszy Straży Granicznej, wykonujących zadania w ochronie granicy państwowej”. Skoro działania na granicy wynikają z działalności służb białoruskich, to jak zakaz wstępu do strefy powstrzyma te działania? Dla kogo jest ten zakaz poza aktywistami i dziennikarzami?” – pyta Daria Górniak-Dzioba
Naruszenie zakazu wstępu do strefy rodzi odpowiedzialność karną. Ten kto, nie będąc do tego uprawnionym, przebywa na obszarze objętym zakazem, podlega karze aresztu albo grzywny.
„Nie wiem, co poszło nie tak, że dotychczasowa demokratyczna opozycja bez skrupułów sięga po niedemokratyczne, niekonstytucyjne i tylko pozornie efektywne środki, przygotowane przez poprzedników krytykowanych za autorytarne ciągoty” – komentuje Kamil Syller.
Strefa uderzy w aktywistów i dziennikarzy
Z punktu widzenia aktywistów nawet 200-metrowa strefa jest nie do przyjęcia. Uniemożliwi ona kontakt z migrantami znajdującymi się przy zaporze i monitorowanie tego, w jakim są stanie, a co za tym idzie, apelowanie i naciskanie do służb, żeby udzieliły im pomocy i przyjęły wnioski o azyl.
„Wprowadzenie przez rząd tzw. strefy buforowej przede wszystkim uniemożliwi udzielenie pomocy osobom, których zdrowie i życie jest zagrożone. Na polsko-białoruskiej granicy są osoby, które potrzebują natychmiastowej pomocy humanitarnej” – podkreśla Katarzyna Potoniec.
Wtóruje jej Agata Kluczewska.
„Będzie więcej śmierci, więc pushbacków. Pomoc będzie mniej skuteczna i nie będzie możliwości monitorowania sytuacji” – mówi.
Aktywiści jednak nie planują się poddawać. Pomoc humanitarna na obszarze objętym ograniczeniami będzie możliwa, o ile będzie świadczona przez osoby pracujące zarobkowo. Wynika to z art. 12b ust. 1 pkt 1 ustawy o ochronie granicy państwowej, który wyłącza osoby pracujące zarobkowo z zakazu przebywania w strefie.
„Zawodowo ratując zdrowie i życie wchodzić będziemy dalej. Nie wejdą wolontariusze. Mamy sześcioro zawodowych ratowników – wszystko spadnie na nich. Pomoc będzie bardzo ograniczona – deklaruje Agata Kluczewska.
Dr Hanna Machińska wskazuje, że dostęp przedstawiciel mediów będzie również drastycznie ograniczony. Tymczasem Sąd Najwyższy w orzeczeniu z 2022 roku podkreślił, że rząd PiS nie mógł wprowadzić zakazu wjazdu dla dziennikarzy do strefy stanu wyjątkowego i nie mógł zakazać udzielania pomocy migrantom w strefie objętej stanem wyjątkowym.
Przy braku dziennikarzy i osób postronnych informacje o tym, co dzieje się w strefie, nie będą przedostawały się do opinii publicznej. Tymczasem brak wiedzy o ewentualnym niebezpieczeństwie nie oznacza przecież bezpieczeństwa.