Merili Arjakas, OKO.press, Polska
Gdy Donald Trump nie rozumie zagrożenia ze strony Rosji dla jej europejskich sąsiadów, Estończycy odpowiadają mu polskim przysłowiem: spokojnie, jak na wojnie. Estońska analityczka Merili Arjakas opisuje dla OKO.press, jak na zagrożenie ze wschodu patrzy się w Estonii
W Estonii często rozmawiamy dziś o wojnie. Zadajemy sobie pytania: co robić w przypadku ataku lotniczego lub masowej ewakuacji. Jak zapewnić dostęp do środków na koncie bankowym? Co mogą zrobić cywile, by przydać się w wypadku rosyjskiej inwazji? Są też kwestie długoterminowe: czy to odpowiedni moment na zakup domu lub posiadanie dziecka? Takich problemów nie mają dziś narody położone na zachodzie Europy, daleko od Rosji.
Sondaże opinii publicznej pokazują jednak, że w ostatnich latach to nie strach przed wojną jest najpowszechniejszym odczuciem – Estończycy wykazują dużą równowagę w poglądach na nasze bezpieczeństwo. W latach 2022–2024 średnio 55 proc. mieszkańców uważało, że państwo estońskie jest bezpieczne. W tym samym okresie około 70 proc. osób odczuwało osobiste bezpieczeństwo. Główne obawy dotyczą stanu estońskiej gospodarki, kosztów życia i podwyżek podatków. Wojna na Ukrainie zajmuje czwarte miejsce, natomiast zagrożenie wojną w Estonii lub Europie plasuje się na szóstym.
Ponad 80 proc. z nas popiera ideę zbrojnego oporu w przypadku ataku na Estonię, a ponad 60 proc. jest gotowych osobiście przyczynić się do obrony narodowej.
W tym roku nie mamy jeszcze wyników takiego sondażu, ale przewiduję, że nie będzie dużej zmiany.
Wyobrażanie sobie siebie jako kolejnej ofiary Rosji lub paraliżujący strach nikomu nie pomagają.
Na zdjęciu u góry – zamek w Narwie na granicy estońsko-rosyjskiej. Fot. Marko Mumm /AFP
Europa przyjmuje naszą perspektywę
Jesteśmy dziś równoprawnymi członkami NATO, najsilniejszego sojuszu militarnego w historii, oraz Unii Europejskiej, najbardziej udanej inicjatywy na rzecz pokoju i integracji gospodarczej w Europie. W 2022 roku kraje bałtyckie i Polska miały bezprecedensową okazję wpłynąć na politykę zagraniczną i bezpieczeństwo tych organizacji. Inwazja Rosji na Ukrainę potwierdziła nasze długotrwałe ostrzeżenia dotyczące rosnącej wrogości Rosji i jej wysiłków na rzecz podważenia jedności Zachodu. Był to moment prawdy, który pokazał, że nasze obawy nie były wytworem straumatyzowanych czy paranoicznych narodów, lecz klarownym i trafnym postrzeganiem rzeczywistego zagrożenia.
Dzięki naszym wspólnym staraniom NATO poczyniło znaczące postępy podczas szczytów w Wilnie i Waszyngtonie. Przygotowano nowe plany obronne, dostosowane do różnych regionów Europy. Określono też konkretne cele, które sojusznicy muszą rozwinąć, aby skutecznie je realizować. Po dekadach skupiania się na zarządzaniu kryzysowym i ekspedycyjnych operacjach antyterrorystycznych NATO powróciło do swojej tradycyjnej roli, jaką jest zapewnienie zbiorowego bezpieczeństwa państw członkowskich.
Estonka za sterem eurpejskiej dyplomacji
Pod względem wydatków na obronność w stosunku do PKB Polska i Estonia przodują w NATO, przewyższają dziś nawet Stany Zjednoczone. Z perspektywy krajów bałtyckich wielką, pozytywną zmianą jest przystąpienie Finlandii i Szwecji do NATO. Zamknęło lukę bezpieczeństwa wokół Morza Bałtyckiego, zmniejszyło podatność na zagrożenia w przesmyku suwalskim, usprawniło planowanie operacyjne i wspólne szkolenia oraz stworzyło warstwę strategicznej głębi w dotychczas odizolowanej części sojuszu. To konkretne działania wzmacniające bezpieczeństwo Estonii.
Estonia została też wizerunkowo wzmocniona przez wybór Kai Kallas, byłej premier Estonii, na nową wysoką przedstawicielkę ds. Spraw Zagranicznych. W mediach europejskich decyzję tę przedstawiano jako ustępstwo wobec jastrzębiej i głośnej, choć mniejszościowej, frakcji ze Wschodu. Moim zdaniem wybór Kallas na to stanowisko mówi coś odwrotnego: że nasze perspektywy stały się nowym głównym nurtem w Europie, kontrastując z bardziej pojednawczym tonem płynącym z Budapesztu i Bratysławy.
Ukraina wiąże Rosji ręce
Rosja natomiast pozbawiła większość swoich baz w Zachodnim i Leningradzkim Okręgu Wojskowym zasobów, wykorzystując je na Ukrainie. Moskwa intensyfikuje wprawdzie stosowanie taktyk takich jak sabotaż, zakłócanie sygnału GPS, naruszanie wód terytorialnych i przestrzeni powietrznej, ingerencja w wybory czy szpiegostwo. Ale Ukraina skutecznie wiąże im ręce, uniemożliwiając użycie sił militarnych przeciwko innym krajom.
To nie znaczy, że ryzyko rosyjskiego ataku dla krajów Wschodniej Flanki NATO zniknęło. Bałtowie są dziś w paradoksalnej sytuacji: dziś są bezpieczniejsi niż kiedykolwiek od konwencjonalnych zagrożeń. Ale jednocześnie ścigają się z czasem, by wzmocnić swoją obronność i pogłębić obecność sojuszników. Zdajemy sobie sprawę, że gdy tylko zamilkną działa na Ukrainie, Rosja może skierować swoje siły na nowe sektory.
W tej sytuacji pojawia się nowa administracja w Waszyngtonie.
Zmiana w Waszyngtonie
Dlaczego obecny rząd USA silniej naciska na swoich sojuszników niż na autokratyczne kraje dążące do podważenia powojennego globalnego porządku? Niektórzy analitycy widzą w tym szerszą strategię: próbę odciągnięcia Rosji od Chin przed spodziewaną konfrontacją chińsko-amerykańską. Inne wytłumaczenie strategiczne to chęć ustanowienia równowagi sił przypominającej XIX-wieczny koncert mocarstw, by uniknąć bezpośredniego konfliktu między globalnymi siłami. Jeszcze inni za kluczową uznają ideologiczną przepaść między Europą a Partią Republikańską. Ta jest dziś bliższa Rosji czy Turcji niż jakiejkolwiek konserwatywnej partii w Europie. A może najważniejsze są psychologiczne cechy ludzi, którzy rządzą Stanami Zjednoczonymi?
Bez względu na to, jaką odpowiedź tutaj preferujemy, kluczowa dla naszego bezpieczeństwa rzecz wydaje się jasna. USA bardziej skupiają się na łagodzeniu stosunków z Rosją niż na pomocy Ukrainie, prawdopodobnie dążąc do normalizacji relacji z Rosją. I nie zważają na koszty tego przedsięwzięcia.
America First
J.D. Vance twierdzi, że Rosja ma przewagę liczebną zarówno w ludziach, jak i w uzbrojeniu. I jego zdaniem przewaga ta utrzyma się nawet w wypadku hojnej pomocy militarnej z USA. Z perspektywy Białego Domu Ukraina przegrywa wojnę, ponieważ trzy lata wsparcia Zachodu nie przyniosły wyraźnego sukcesu. Dlatego lepiej jest podpisać zawieszenie broni wzdłuż obecnych linii frontu, niż ryzykować załamanie ukraińskiego frontu. Vance chce powrotu do powściągliwego spojrzenia na politykę zagraniczną USA. Według tej filozofii ograniczone zasoby amerykańskie zostały nadmiernie wykorzystane na całym świecie przez poprzednie administracje. A zgodnie z podejściem Trumpa Waszyngton powinien skupić się na własnym bezpieczeństwie i interesach narodowych.
Jest jeszcze za wcześnie, by określić dokładną trajektorię nowego kursu politycznego USA. Ale w niecałe dwa miesiące Biały Dom wywrócił do góry nogami długo utrzymywane przekonanie na temat amerykańskiej siły na świecie. Amerykanie zakwestionowali znaczenie Ukrainy dla bezpieczeństwa Europy. Podważyli dobre relacje USA z Kanadą oraz podobnie myślącymi narodami w regionie Indo-Pacyfiku. W ten sposób Amerykanie zrewidowali swoją politykę wobec wszystkich krajów, które wcześniej uważały się za niezłomnych sojuszników i partnerów Ameryki. Jedynym wyjątkiem jest tutaj Izrael.
Brak alternatywy?
Problem polega na tym, że dla wielu z tych krajów obecnie nie ma alternatywy dla Stanów Zjednoczonych. Ich bezpieczeństwo było dotychczas ściśle powiązane z amerykańskimi gwarancjami, czy to poprzez formalny sojusz, taki jak NATO, czy poprzez bliskie relacje dwustronne.
Ten problem jest szczególnie dotkliwy w przypadku Estonii.
Dla części estońskich środowisk nacisk, jaki Waszyngton wywiera teraz na europejskich sojuszników, aby wzięli większą odpowiedzialność za własne bezpieczeństwo, jest tu mile widziany. Wcześniejsze ostrzeżenia ze strony Rosji często trafiały w próżnię, a minimalne wydatki na obronność uzgodnione na szczytach były ignorowane. Nie jest tak, że kraje Europy Zachodniej nic nie zrobiły od czasu pełnoskalowej inwazji na Ukrainę. Ale wiele krajów na zachód od Odry szybko ogłosiło, że wojna w Ukrainie to egzystencjalne zagrożenie dla Europy, a potem nie zrobiło wiele. Terapia szokowa Trumpa może sprawić, że uda się osiągnąć to, co zostało w ostatnich trzech latach zaniedbane.
Wiemy jednak też, że niekorzystny dla Ukrainy rozejm może pokazać Rosji, że agresja jest skutecznym środkiem do realizacji jej imperialnych ambicji. A to może ośmielić ją do działania przeciwko innym „rusofobicznym” krajom. Uwolniłoby to rosyjskie zasoby do przeprowadzania hybrydowych ataków na narody europejskie. W ten sposób Rosja może testować nasze instytucje i wywierać psychologiczną presję na nasze demokracje. A te są z natury bardziej podatne na takie taktyki ze względu na ich otwartą naturę.
Dlatego nie chodzi nam tylko o zawieszenie broni na Ukrainie, ale o drogę do sprawiedliwego i trwałego pokoju. Cele Waszyngtonu wydają się coraz bardziej sprzeczne z tą perspektywą (choć może to się nagle zmienić, gdy Trump zda sobie sprawę, że Putin nie jest zainteresowany zawarciem umowy).
Spełnia się koszmar?
Przez 30 lat koszmarem dla Estonii był rozłam między Stanami Zjednoczonymi a krajami europejskimi. Nieporozumienia zawsze istniały, ostatnio w kwestiach handlu czy podejścia do Chin. Ale mało kto mógł przewidzieć tak gwałtowne pogorszenie stosunków transatlantyckich. 11 marca 2025 były prezydent Estonii Toomas Hendrik Ilves udostępnił na platformie X artykuł amerykańskiego politologa Eliota A. Cohena, w którym możemy przeczytać, że prezydent USA Donald Trump, starszy doradca Elon Musk i sekretarz stanu Marco Rubio w zaledwie sześć tygodni zniszczyli 85 lat zaufania między Ameryką a Europą.
Aktywni politycy tonują jednak nastroje. Tydzień wcześniej, po starciu między Trumpem a prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim, obecny prezydent Estonii Alar Karis stwierdził w wywiadzie, że Trump nie jest wrogiem Estonii. A relacje transatlantyckie pozostają kluczowe dla obu stron.
Pozorna sprzeczność między wypowiedziami dwóch estońskich prezydentów jest mniej wyraźna, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Urzędujący politycy, świadomi, że ich słowa niosą ciężar rządzenia, wciąż powstrzymują się od ostrej krytyki Waszyngtonu. Nie chcąc dostarczać im żadnych wymówek do porzucenia Estonii.
Sześć tygodni nie obaliło jeszcze długo utrzymywanego w Estonii przekonania, że silne relacje między USA a Europą są drugim filarem naszego bezpieczeństwa, obok naszych własnych sił obronnych.
Debata publiczna szybko jednak zaakceptowała, że Ameryka, jaką kiedyś znaliśmy, już nie istnieje. Dominuje jednak podejście pragmatyczne: zamiast rozpaczać nad działaniami lub brakiem działań Waszyngtonu i wyciągać hiperboliczne wnioski z każdej wypowiedzi, musimy skupić się na tym, co Estonia i Europa mogą zrobić, by zapewnić ochronę naszym ludziom i wsparcie Ukrainie.
Spokojnie jak na wojnie
Nastrój w Estonii przypomina dziś niepokój z początku 2022 roku: mamy świadomość, że historia rozgrywa się na naszych oczach, ale jej trajektoria pozostaje niepewna. Jest jednak także poczucie determinacji i przekonanie, że Estonia znajduje się w znacznie lepszej sytuacji niż w pierwszych dniach pełnoskalowej inwazji, gdy Rosja szybko posuwała się naprzód.
„W tej chwili wciąż mamy szansę podjąć wysiłki, aby zapobiec potencjalnej wojnie. Kolejne dwa do pięciu lat będą kluczowe w przekonaniu Rosji, że agresja przeciwko nam zakończy się spektakularną porażką” – ostrzegł generał major Andrus Merilo 24 lutego 2025 roku w swoim pierwszym przemówieniu z okazji Dnia Niepodległości jako dowódca Estońskich Sił Obronnych.
Przez ostatnie trzy lata nie próżnowaliśmy. Już wcześniej Estonia konsekwentnie przeznaczała 2 proc. swojego PKB na obronność od 2015 roku. Od 2022 roku rząd przeznaczył dodatkowe fundusze na zakup rezerw amunicji, rozwój zdolności obronnych. Morskie zdolności Estonii zostały wzmocnione przez mobilne systemy rakiet przeciwokrętowych Blue Spear. Stopniowo wzmacnialiśmy naszą wschodnią granicę, aby przeciwdziałać potencjalnym atakom hybrydowym. Współpracowaliśmy z Łotwą oraz Litwą nad projektem Bałtyckiej Linii Obrony, podobnym do polskiej Tarczy Wschodniej. Inicjatywa ta ma na celu odstraszenie Rosji od szybkich działań militarnych. Ponadto kraje bałtyckie nabyły zaawansowaną broń, aby zwiększyć swoje zdolności dalekiego zasięgu. Estończycy wiedzą, że prawdziwe odstraszanie polega na przekonaniu Rosji, że każda wojna przyniesie znaczące straty na jej własnym terytorium.
Gotowi na kryzys
Na froncie wewnętrznym rząd Estonii musiał znaleźć delikatną równowagę: zachęcać do przygotowania na kryzys, nie wywołując paniki. Rządzący postanowili potraktować ryzyko wojny tak, jak każdy inny potencjalny kryzys: długotrwała przerwa w dostawie prądu, ciepła, wody czy systemów komunikacji. Przyczyny tych kryzysów mogą się różnić. Mogą to być zdarzenia naturalne i wypadki oraz wrogie działania, ataki hybrydowe i wojna konwencjonalna.
Odpowiednia reakcja jest jednak taka sama, przynajmniej dla osób niebędących rezerwistami. Zestaw zasad jest niezmienny: bądź przygotowany, utrzymuj podstawowe zapasy w domu, opracuj plany awaryjne z członkami rodziny i bądź świadomy, gdzie znaleźć dokładne informacje. Aby wesprzeć te przygotowania, Estońskie Służby Ratunkowe prowadzą szeroko zakrojone kampanie informacyjne.
Estońska umowa społeczna
To podejście odzwierciedla szerszą umowę społeczną w Estonii. Zdajemy sobie sprawę, że bezpieczeństwo narodowe nie jest wyłącznie odpowiedzialnością państwowych podmiotów, takich jak Estońskie Siły Obronne czy zagraniczni sojusznicy, lecz wspólnym wysiłkiem wymagającym wkładu każdego. Pomaga to, że od czasu przywrócenia naszej niepodległości w 1991 roku wojsko Estonii opiera się na poborze. A nawet do 30 000 Estończyków uczestniczy w dobrowolnych organizacjach obrony narodowej – Estońskiej Lidze Obrony i jej afiliacjach.
W 2018 roku estońskie stowarzyszenia ochrony przyrody i kultury wybrały wilka na narodowe zwierzę.
Moim zdaniem to błąd. Narodowym zwierzęciem Estonii jest jeż.
Jeże to małe, samotne i niezależne stworzenia, znane ze swojej wytrwałości i ciężkiej pracy w przygotowaniach na długą zimę. Łatwo je zirytować, bywają zrzędliwe, ale nie stanowią zagrożenia dla innych. Jednak w obliczu niebezpieczeństwa jeże zwijają się w kulkę, eksponując jedynie swoje ochronne kolce. Zawsze wiedzieliśmy, że żyjemy obok złego sąsiada, który traktuje nas poważnie tylko wtedy, gdy pokazujemy nasze kolce.
Merili Arjakas jest badaczką w Międzynarodowym Centrum Obrony i Bezpieczeństwa, estońskim think-tanku. Pełni również funkcję redaktor naczelnej „Diplomaatia”, magazynu poświęconego polityce zagranicznej i polityce bezpieczeństwa. Jej badania koncentrują się na polityce zagranicznej Estonii, sprawach Unii Europejskiej oraz polityce międzynarodowej na Bliskim Wschodzie.