Katarzyna Kojzar, OKO.press, Polska
W planie było dziewięć suchych zbiorników, które miały chronić Ziemię Kłodzką przed powodzią. Rząd PiS wycofał się z budowy, nowej strategii dla regionu nie opracowano. Eksperci przekonują: zbiorniki są potrzebne, ale w pierwszej kolejności trzeba zadbać o naturalną retencję
„Trwa wielkie sprzątanie – usuwamy wszystkie odpady popowodziowe, w tym zniszczone tynki, podłogi oraz gruz z obszarów zurbanizowanych” – mówił w rozmowie z OKO.press burmistrz Kłodzka Michał Piszko. „Wstępne szacunki strat przekraczają 200 mln zł i obejmują jedynie infrastrukturę komunalną, w tym mieszkania komunalne” – wyliczał.
Kłodzko, Lądek-Zdrój i Stronie Śląskie wciąż otrząsają się po wielkiej, wrześniowej powodzi, jakiej na tym terenie nie było od 1997 roku. Choć woda opadła, pytanie, czy dało się tego uniknąć, wciąż pozostaje aktualne.
Samorządowcy i politycy zarówno opozycji, jak i koalicji rządzącej, przekonują, że Ziemia Kłodzka byłaby bezpieczniejsza, gdyby powstało więcej zbiorników przeciwpowodziowych. Gdyby jedna albo druga strona sporu politycznego nie zablokowała ich powstania, gdyby nie protestowali ekolodzy, gdyby mieszkańcy nie sprzeciwiali się wysiedleniom.
A jak było naprawdę? I czy dodatkowe zbiorniki uratowałyby Ziemię Kłodzką?
Europosłanka przekręca fakty
Początek tej historii to 2019 rok, kiedy Wody Polskie zleciły firmie Sweco stworzenie dokumentu pt. „Analiza zwiększenia retencji powodziowej w Kotlinie Kłodzkiej”. W opracowaniu analizowano 16 lokalizacji zbiorników przeciwpowodziowych, ale zarekomendowano wybudowanie dziewięciu. Finansowanie na ten cel miałaby zapewnić pożyczka z Banku Światowego.
Ten plan podczas powodzi przypominali politycy PiS, w tym obecna europosłanka Anna Zalewska. W 2019 roku była jeszcze ministrą edukacji i kandydatką do Parlamentu Europejskiego, prowadzącą kampanię na Dolnym Śląsku. Po wrześniowej powodzi pisała o tym na X.
Europosłanka nie ma racji.
Koncepcja dziewięciu zbiorników pojawiła się w 2018 roku, a w 2019 została przedstawiona publicznie. Projekt budowy czterech, które teraz chronią Ziemię Kłodzką: w Krosnowicach, Roztokach, Boboszowie i Szalejowie pojawił się wcześniej, pod koniec rządu PO-PSL. PiS przeprowadził tę inwestycję i doprowadził ją do końca. To jednak zupełnie inny projekt niż dziewięć kolejnych zbiorników, o których teraz pisze Zalewska.
Wysiedlenia, dewastacja przyrody. Czego bali się mieszkańcy?
Co więcej, w 2019 roku sama Zalewska na spotkaniu z mieszkańcami ogłaszała, że zaproponowane przez Sweco inwestycje nie powstaną.
„Przyjechałam przygotowana z informacją – nie ma żadnych dalszych analiz, nie ma planów, tylko i wyłącznie to, co już się dzieje. Cztery zbiorniki zaplanowane przez poprzedników będą realizowane” – mówiła. „Nie możemy takich niepokojów wywoływać na pięknej Ziemi Kłodzkiej, Tych [dziewięciu nowych] zbiorników nie będzie” – dodawała.
Ministra Zalewska uspokajała w ten sposób protestujących mieszkańców. Plan powstania dziewięciu zbiorników oznaczałby wysiedlenie 300 domów. Mieszkańcy stworzyli petycję. Pisali w niej: „Wysiedlenia oraz wyburzenia domów, często zabytkowych, mają objąć Stary Gierałtów, Radochów, Wilkanów, Gorzanów, Stary Waliszów, Pławnicę, Nagodzice, Nową Bystrzycę. Długopole Górne miałoby całkowicie zniknąć (…). W miejscowości Sarny zbiornik suchy miałyby się pojawić w miejscu pałacowego parku, z pomnikową aleją dębową. Podobny los przewidziano dla przypałacowego parku w Gorzanowie”.
Mieszkańcy ostrzegali też przed dewastacją przyrody, zniszczeniem siedlisk 88 gatunków chronionych zwierząt, wycinką cennych ekosystemów leśnych. Bali się utraty domów, szczególnie że już budowane w tamtym momencie cztery zbiorniki budziły kontrowersje. „Wysiedleńcy nie otrzymali za swój dobytek godziwych rekompensat, nie odpowiadano na ich pisma, nie mieli możliwości żadnego odwołania. Obecnie zaplanowano wysiedlenie 1170 osób. Nie są one przez władze miejscowe dopuszczane do rozmów, toczących się za zamkniętymi drzwiami” – pisali w petycji.
Zbiorniki na Ziemi Kłodzkiej zablokowane przez ekologów?
„Mam po prostu dyskomfort z tego powodu, że [zbiorniki] nie powstały (…) Politycy, ekolodzy uważali, że nie można dotykać tej ziemi” – mówił w radiu RDC były prezes Wód Polskich Wojciech Skowyrski. Oskarżenia w kierunku ekologów powtarzały się podczas tegorocznej powodzi wielokrotnie.
„Nie, ekolodzy nie zablokowali ochrony przed powodzią. Nie, przyrodnicy nie są przeciwnikami suchych zbiorników. W ramach oficjalnych i publicznych konsultacji społecznych eksperci i ekspertki z Koalicji Ratujmy Rzeki doradzili władzy, co należy poprawić w koncepcji dla Kotliny Kłodzkiej. Ale władza nie doszła do porozumienia z mieszkańcami i przed wyborami zrezygnowała z projektu” – napisała Koalicja Ratujmy Rzeki, która w 2019 roku wydała negatywną opinię w sprawie dziewięciu zbiorników.
Roman Konieczny, specjalista ds. ograniczania skutków powodzi, były pracownik IMGW i jeden z autorów opinii, wspomina, że Koalicja o planie budowy suchych zbiorników dowiedziała się w lutym 2019.
„Wtedy przekazano nam dokumentację, zapowiadając, że konsultacje społeczne rozpoczną się w marcu. My dostaliśmy te plany jeszcze przed rozpoczęciem oficjalnego procesu. Uznaliśmy, że musimy zareagować, bo cały plan był po prostu błędem. W międzyczasie dowiedzieli się o tym mieszkańcy, którzy zaczęli protestować. Mieliśmy z nimi kontakt, ale to nie była w żaden sposób skoordynowana akcja” – opowiada Konieczny.
Poziom wody niższy o 54 cm
W opracowaniu, które wtedy opublikowano, grupa ekspertów Koalicji pisała: „Analizując redukcję poziomów wody w tzw. przekrojach obliczeniowych (czyli punktach, w których badano możliwą wysokość fali powodziowej – od aut.) w stosunku do wariantu 0, można powiedzieć, że skuteczność wybranych zbiorników nie jest zbyt duża”.
Eksperci wyliczali, że dla Kłodzka budowa dziewięciu zbiorników oznaczałaby redukcję zwierciadła wody o zaledwie 54 cm w razie ewentualnej powodzi 1 proc. – czyli takiej, która statystycznie zdarza się raz na sto lat.
Na rzece Ścinawce redukcja w 8 z 12 punktów byłaby niższa niż 50 cm. Znacząca redukcja, czyli powyżej 100 centymetrów, wystąpiłaby jedynie na 7 z 36 analizowanych punktów.
Budować zbiorniki na Ziemi Kłodzkiej czy wysiedlać?
Koalicja wyliczała również, że finansowo większy sens niż budowa dziewięciu zbiorników miałby program dobrowolnych wykupów domów z terenów zalewowych.
„Dla wybranych końcowych wariantów koszty sumaryczne są o 4,8 razy większe niż uzyskiwane efekty w postaci redukcji strat powodziowych. W efekcie byłoby znacznie roztropniej wykupić 1901 budynków chronionych przez te zbiorniki po cenach wykorzystywanych w projekcie na wykupy (0,35 mln zł). Stanowi to 665 mln złotych w porównaniu do kosztu realizacji wybranych zbiorników – 1,65 mld złotych, co daje prawie miliard złotych oszczędności” – pisali eksperci.
„To nie znaczyło, że naszym zdaniem trzeba było wysiedlić tych ludzi. Zrobiliśmy takie porównanie, żeby pokazać, że są różne rozwiązania. A to, które pojawiło się w opracowaniu firmy Sweco jest ekonomicznie nieefektywne” – wyjaśnia Roman Konieczny.
WWF: Zbiorniki nie uratowałyby Kłodzka
Po powodzi 2024 Fundacja WWF przekonywała, że nawet gdyby plan budowy nie został porzucony, zbiorniki nie miałyby dziś wpływu na powódź w Kłodzku. Po pierwsze dlatego, że od 2019 roku, kiedy rozważano budowę, do 2024 żaden z tych zbiorników nie zdążyłby powstać.
WWF wylicza:
- maksymalny poziom wody w Kłodzku 15 września 2024 osiągnął 793 cm;
- to o 138 cm więcej niż podczas powodzi w 1997 roku i o 5,5 m powyżej stanu alarmowego;
- fala powodziowa miała objętość 180-200 mln m³;
- pojemność zbiorników poniżej Kłodzka była szacowana na 30 mln m³;
- to, przy tzw. przepływach 1 proc. dałoby redukcję fali o ok. 50-70 cm.
„Jest to bardzo niewiele, mając na uwadze, jaka fala faktycznie przeszła przez to miasto w tym roku” – czytamy w opracowaniu. Przy fali tej wysokości, jaką zanotowano 15 września, redukcja na poziomie 50 cm nie miałaby żadnego wpływu na przebieg powodzi w Kłodzku. Wciąż poziom wody byłby wyższy niż w 1997 roku i znacząco przekraczałby poziom alarmowy.
„Cała koncepcja była błędna z założenia” – mówi Roman Konieczny. „Zakładała, że ochrona przeciwpowodziowa powinna opierać się wyłącznie na hydrotechnice. To jest nieprawda. Hydrotechnika jest przydatna, można robić suche zbiorniki, które będą chronić konkretne miejscowości. Ale zabudowanie Ziemi Kłodzkiej zbiornikami, bez żadnych dodatkowych działań, nie rozwiąże problemu powodzi, które od setek lat regularnie na tym terenie występują” – dodaje.
Budowa zbiorników – dodaje Konieczny – w takiej skali zniszczyłaby krajobraz Ziemi Kłodzkiej, gdzie znacząca część mieszkańców utrzymuje się z turystyki. Dlatego przy takiej inwestycji konieczne jest przeprowadzenie konsultacji społecznych, jasna informacja i wzięcie pod uwagę opinii mieszkańców. Tego w 2019 roku zabrakło.
„My, jako Koalicja Ratujmy Rzeki, nie sprzeciwiamy się suchym zbiornikom. Sprzeciwiamy się opieraniu ochrony przeciwpowodziowej wyłącznie na nich” – dodaje ekspert.
Ostrzec mieszkańców
Co to oznacza?
„Najpierw trzeba zrozumieć, jak działa suchy zbiornik” – odpowiada Konieczny, wyjaśniając, że jest to zamknięta zaporą część doliny, która w czasie powodzi wypełnia się wodą. Nadmiar wody odpływa przez specjalne upusty. Gdy napływ jest zbyt duży, zbiornik się przepełnia i woda zaczyna płynąć przez koronę zapory. Cały proces jest zautomatyzowany.
„Od momentu, kiedy zbiornik się wypełni, przestaje odgrywać swoją ochronną rolę. Jeśli już po przepełnieniu przyjdzie fala kulminacyjna, on nie ma na nią żadnego wpływu. Tak, jakby w ogóle nie istniał. Mogliśmy to obserwować podczas tegorocznej powodzi. Na Ziemi Kłodzkiej mamy obecnie sześć zbiorników – dwa stare i cztery nowe, oddane w 2023 roku. Zbiorniki Międzygórze i Krosnowice się przepełniły. Tak samo jak zbiornik w Stroniu Śląskim, który uległ awarii, woda zaczęła się przelewać, a lewe ziemne ramię zbiornika zostało rozmyte, potęgując powódź i doprowadzając do katastrofy. Musimy więc pamiętać, że zbiorniki suche mogą zmniejszyć falę powodziową, ale mogą też pogorszyć sytuację. A awarie nie są rzadkością. Tylko w trakcie tej powodzi mieliśmy aż trzy przypadki pęknięcia zapór” – tłumaczy Konieczny.
Dlatego – podkreśla ekspert – opieranie ochrony mieszkańców wyłącznie na zbiornikach może być tragiczne w skutkach. Wystarczy awaria jednego z nich, żeby doszło do katastrofy.
Jak dodaje, zbiorniki powinny być wyposażone w system ostrzegania mieszkańców przed takimi zdarzeniami. „Część z nich takie systemy ma, ale są one tajne. To kompletny bezsens. Gdy rozmawiałem z ludźmi, którzy mieszkają poniżej Stronia Śląskiego, to usłyszałem, że nikt się takiej katastrofy nie spodziewał. Nikt nie wiedział, że ze zbiornikiem coś jest nie w porządku” – dodaje Konieczny.
Fałszywe poczucie bezpieczeństwa
Fundacja WWF po powodzi 2024 podkreślała: „Zbiorniki, ale także np. wały, mogą również powodować fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Politycy obiecują, że po budowie zbiornika lub szeregu zbiorników ludzie będą już bezpieczni, a to nieprawda. Nie da się zaplanować i zrealizować takich zabezpieczeń technicznych, które zawsze, wszystkich i wszędzie uchronią przed powodzią”.
Roman Konieczny dodaje, że problemem jest również zabudowa terenów zalewowych i stawianie tam domów, które nie są przygotowane na katastrofę.
„Domy powinny być budowane tak, żeby były odporne na zniszczenia powodziowe. Bez piwnic, bez drewnianych podłóg, ze ścianami, które szybko schną. W Kotlinie Kłodzkiej stoją stare, poniemieckie domy, które były budowane w ten sposób – nowe już nie są tak odporne” – dodaje.
Naturalna retencja, dopiero potem zbiorniki
„W Kotlinie Kłodzkiej problemem są również wycinki drzew” – mówi Roman Konieczny. „Zrzuty ściętych drzew następują po pionowych ścieżkach z lasów wzdłuż stoku. Powstają w ten sposób trasy, które podczas ulewnych deszczy stają się potokami. Woda spływa błyskawicznie w dół, zalewając kotlinę. Należałoby ten wpływ dokładnie przeanalizować” – wyjaśnia.
Istotne jest również to, jak realizowana jest gospodarka leśna. W miejscach, gdzie prowadzone są intensywne wycinki, woda opadowa spływa szybciej. Doktor Sebastian Szklarek, ekohydrolog z Polskiej Akademii Nauk, w swoim artykule dla „Świata Wody” pisał, że „las jest jednym z przykładów naturalnej retencji, długofalowo działa jak gąbka”. Jednak, jak podkreśla naukowiec, przy ekstremalnym opadzie las nie jest w stanie zapobiec powodzi.
Istotną kwestią jest również to, jakie drzewa rosną na zboczach. Mówił o tym w „Wyborczej” prof. Krzysztof Świerkosz z wydziału nauk biologicznych Uniwersytetu Wrocławskiego, członek Państwowej Rady Ochrony Przyrody.
„Musimy pamiętać, że lasy górskie oczywiście odgrywają ogromną rolę retencyjną i są bardzo ważne. Najlepiej byłoby, gdybyśmy zostawili je w świętym spokoju, żeby nie pełniły one w pierwszym szeregu funkcji produkcji drewna, ale funkcję właśnie wodo- i glebochronną” – tłumaczył.
„Z drugiej jednak strony musimy pamiętać, że zarówno w Beskidach, jak i w Sudetach większość tych lasów to monokulturowe świerczyny z początku tego wieku, albo jeszcze starsze. Dziś one masowo zamierają i konieczna jest ich szybka przebudowa do lasów liściastych, które dopiero będą taką funkcję pełniły, ponieważ te monokultury świerkowe do tego się po prostu nie nadają. W świerczynach woda bardzo szybko spływa po grubej warstwie igliwia i one nie retencjonują wody tak efektywnie, jak robiłyby to naturalne lasy mieszane czy bukowe z grubą warstwą ściółki liściastej” – wyjaśniał naukowiec.
Naturalnych sposobów zapobiegania skutkom powodzi jest więcej. Jednym z nich jest odsuwanie wałów od rzeki, dając jej przestrzeń do wylewania. To udało się do tej pory przeprowadzić tylko w jednym miejscu, nad Odrą, w gminie Wołów na Dolnym Śląsku. W sumie oddano rzece 600 ha terenu zalewowego, co ochroniło gminę przed powodzią w 2020 roku i zdało egzamin również we wrześniu 2024. Tam, gdzie jest to możliwe, eksperci rekomendują odtwarzanie torfowisk.
„Taka zielono-błękitna infrastruktura się nie starzeje, a staje się tylko coraz skuteczniejsza wraz ze wzrostem roślinności” – mówił w rozmowie z Energetyką24 prof. Witold Kotowski z Uniwersytetu Warszawskiego, naukowiec zajmujący się mokradłami. „Tutaj nie występuje to ryzyko, że po kilkudziesięciu latach infrastruktura zagrozi pęknięciem lub że procedury nie zadziałają i woda zostanie zbyt późno zrzucona” – dodał Kotowski.
Czy zbiorniki by pomogły?
Czy dziewięć nowych zbiorników, porzuconych w 2019 roku, złagodziłoby skutki tegorocznej powodzi?
Odpowiedź brzmi: najprawdopodobniej nie. Same zbiorniki nie byłyby w stanie pomóc. Rozwiązaniem byłoby skumulowanie wszystkich wymienianych przez ekspertów rozwiązań – zabezpieczanie domów, brak zabudowy terenów zalewowych, suche zbiorniki (dobrze zaprojektowane i poddane konsultacjom), naturalna retencja, odsuwanie wałów.
„Ale żeby to wszystko razem zafunkcjonowało, to potrzebna jest bardzo dokładna analiza hydrologiczna, zweryfikowana w terenie i dobrze przygotowane plany zarządzania kryzysowego. No i bez mieszania się polityków” – pisze Szklarek.
„Wiem, że po powodzi pojawiają się zapowiedzi powrotu do planu dziewięciu zbiorników na Ziemi Kłodzkiej. Wiem też, że mieszkańcy nadal się im sprzeciwiają” – mówi Roman Konieczny i dodaje: „Mam jednak nadzieję, że władza znajdzie w sobie siłę, żeby zablokować ten kulawy pomysł. Cały plan ochrony przeciwpowodziowej Ziemi Kłodzkiej należałoby zrobić od nowa. I to jak najszybciej”.