Jakub Szymczak, OKO.press, Polska
Długo przygotowywana reforma – objęcie składkami na ubezpieczenia społeczne wszystkich umów cywilnoprawnych – się nie wydarzy. Rząd ją porzuca, chociaż zobowiązaliśmy się do tego w polskim KPO. Rząd obawia się kosztów dla przedsiębiorców i niższych dochodów dla zleceniobiorców
Unia Europejska wymaga od nas „ograniczenia segmentacji rynku pracy”. Pełna treść kamienia milowego, do którego realizacji Polska się zobowiązała, brzmi:
„Wejście w życie nowelizacji ustawy o systemie ubezpieczeń społecznych ograniczającą segmentację rynku pracy i zwiększającą ochronę socjalną wszystkich osób pracujących na podstawie umów cywilnoprawnych, poprzez objęcie tych umów składkami na ubezpieczenia społeczne”.
Przypomnijmy, że nie są to narzucone przez Brukselę reformy. Na wszystko zgodził się polski rząd, wówczas prowadzony przez Mateusza Morawieckiego. Planował, by wszystkie umowy cywilnoprawne objęte były obowiązkiem opłacania składek na ubezpieczenia społeczne (emerytalne, rentowe, wypadkowe i chorobowe), z wyjątkiem umów, które zawarły osoby poniżej 26. roku życia, które wciąż uczą się w szkole średniej lub studiują.
Nie będzie oskładkowania
W rozmowie z money.pl szef Komitetu Stałego Rady Ministrów, minister Maciej Berek powiedział jednak, że obecny rząd nie zamierza tego kamienia milowego realizować.
„W wymiarze zaprojektowanym przez poprzedników w KPO ten kamień nie będzie realizowany. Nie będziemy wprowadzać prostego oskładkowania wszystkich umów cywilnych, w tym umów o dzieło. Decyzja już zapadła. Takie rozwiązanie obciążyłoby pracodawców i wykonawców kwotą około 5-7 mld zł”.
Minister Berek wyłożył też tutaj główną przyczynę – będzie to zbyt duże obciążenie dla pracodawców. Kwota ta jest niemal równa z kosztem obniżenia przedsiębiorcom składki zdrowotnej od 2026 roku. Gdyby więc przeprowadzić obie reformy, średnio zyski przedsiębiorców by się wyrównały. Ale nie da się tych dwóch kosztów zestawić ze sobą. Składkę zdrowotną płaci każdy, ale oskładkowanie na ZUS pracowników na dzieło lub zlecenie już nie.
Spójny dla rządu jest tu natomiast kierunek zmian. W obu przypadkach chodzi o ukłon w stronę przedsiębiorców.
O jaką zmianę dokładnie chodzi?
Plaga śmieciówek
Obecnie od umów o dzieło w ogóle nie odprowadza się składek na ubezpieczenia społeczne. Od umowy zlecenia odprowadza się pełne składki ZUS, ale w przypadku kilku zleceń dla różnych zleceniodawców obowiązkowe składki odprowadza się łącznie tylko do wysokości minimalnego wynagrodzenia. Obecnie to 4300 zł brutto.
To pozwala kreatywnie dzielić umowy i w konsekwencji płacić jak najmniejsze składki. Takie rozwiązanie jest osobliwością na skalę Europy i jedną z przyczyn polskiej plagi „śmieciówek”. Przez „śmieciówki” lub „umowy śmieciowe” rozumiemy tutaj umowy cywilnoprawne w sytuacji, gdy pracownikowi należy się umowa o pracę.
Niepopularna reforma
Od tego, jak zareagowaliby zleceniodawcy, zależałoby, co stałoby się z wynagrodzeniami zleceniobiorców. Firma audytorska Grant Thorton w czerwcu 2024 roku wykonała obliczenia. Gdyby zachować kwotę brutto, to wykonawca zlecenia za 5 tys. zł brutto zamiast 4070 zł otrzymałby 3512 zł. W przypadku 2 tys. zł brutto to spadek z 1628 zł do 1405 zł, czyli spadek o 13-14 proc.
Aby zachować kwotę netto, kwota brutto musiałaby wzrosnąć do 5800 zł w pierwszym przypadku, w drugim – do 2320. Bardzo możliwe, że w większości przypadków koszt zmiany zostałby przeniesiony na pracownika. Nawet jeśli pieniądze te zwiększyłyby pracownikom emerytury, to efekt mniejszej wypłaty byłby trudny do zaakceptowania.
I to potencjalna trudność w przeprowadzeniu tej reformy. Oznacza ona albo wyższe koszty pracodawcy, albo niższe wypłaty części pracowników. Tak czy inaczej, nie jest ona popularna.
Potwierdza to sondaż UCE Reaserch na zlecenie Useme.com z tego roku. Wynika z niego, że 59 proc. badanych chciałoby renegocjacji kamienia milowego tak, by nie doszło do pełnego ozusowania umów cywilnoprawnych. Przeciwnego zdania jest niecałe 15 proc. badanych.
Największym problemem umowy o dzieło
I chociaż UE zobowiązuje nas do jej przeprowadzenia, rząd jest dziś gotowy, by pójść na zwarcie.
Pytani przez Business Insider na początku tego miesiąca przedstawiciele pracodawców nie mieli problemu z pełnym oskładkowaniem umów zlecenie. W rozmowie z portalem zwracali uwagę, że aby reforma była udana, musi spełnić pewne warunki – odpowiednio długi czas na przygotowanie się do niej, przeprowadzenie konsultacji, zakończenie sporów z ZUS w sprawie zbiegu tytułu do ubezpieczeń społecznych przy kilku umowach. W takich sporach ZUS wymaga, by odprowadzać składki od większej liczby umów niż tylko jednej.
Pełne oskładkowanie zleceń było właściwie zaakceptowane przez pracodawców. Więcej kontrowersji budzą umowy o dzieła. Na sierpniowym posiedzeniu Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów nie było zgody co do zakresu ich oskładkowania.
Nierówności w systemie emerytalnym
Związkowcy i specjaliści (jak dr Tomasz Lasocki z Wydziału Administracji i Nauk Społecznych Politechniki Warszawskiej, ekspert Federacji Przedsiębiorców Polskich) podkreślają jednak, że jeśli nie zrobimy tego w pełni, to część pracodawców zamieni umowy zlecenie na umowy o dzieło i reforma niewiele zmieni.
Głównym powodem, dla którego reformę należy przeprowadzić, jest nierówność, jaką w systemie emerytalnym wprowadza różne traktowanie różnego rodzaju umów. W sierpniu w rozmowie z OKO.press dr Lasocki przekonywał:
„Dziś mamy ogromną rzeszę pracowników, który mają lub będą mieć dużo niższe emerytury, niż wynikałoby to z ich wkładu pracy” – mówi dr Lasocki – „Nie przyjęło się u nas myślenie, moim zdaniem słuszne, że składki na ubezpieczenie społeczne to jest część wypłaty, która się pracownikowi należy, z tym że jest to ta część, za którą kupujemy sobie bezpieczeństwo”.
Dwie reformy jako alternatywa
Co zamierza zrobić rząd, by uniknąć problemów ze strony KE?
Ministra pracy i polityki społecznej Agnieszka Dziemianowicz-Bąk i ministra funduszy Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz mają zaproponować dwie inne reformy w zamian za szykowane wcześniej pełne oskładkowanie umów.
Pierwsza to nowelizacja Kodeksu Pracy, która ma umożliwić wliczanie do stażu pracy czasu zatrudnienia na umowie cywilnoprawnej oraz prowadzenia działalności gospodarczej.
Drugi to reforma Państwowej Inspekcji Pracy. Miałaby ona mieć możliwość zamiany kontraktu B2B na umowę o pracę, jeśli faktycznie zachodzi stosunek pracy i mamy do czynienia z fałszywym samozatrudnieniem.
Słaba PIP
Trudno dziś stwierdzić, jak na taką propozycję zareaguje Komisja Europejska. Te dwie reformy nie spełnią kamienia milowego w pełni. Pytanie też, w jakim stopniu można liczyć na skuteczność PIP, gdy jej budżet i skuteczność są dziś niskie. Najnowsza poprawka do budżetu sprawia, że budżet Inspekcji w przyszłym roku wyniesie nie 638 mln zł, a 609,1 mln zł.
Lewica, która również zagłosowała za poprawką, tłumaczy, że niższe podwyżki budżetu niż pierwotnie planowano, wynikają z potrzeby wygospodarowania środków na pomoc po powodzi. Ostatecznie budżet PIP wzrośnie w stosunku do 2024 roku o 10 proc.
Skuteczność tej instytucji jest dziś niska, brakuje etatów, wynagrodzenia są zbyt niskie. W zeszłym roku kontrolerzy PIP skontrolowali ponad 42 tys. umów cywilnoprawnych. Zakwestionowali 1,9 tys. Do sądu trafiły… 52 sprawy. Według sprawozdania PIP 18 z nich zakończyło się wyrokiem nakazującym zamianę obecnej umowy na umowę o pracę.
Zgodnie z proponowaną reformą PIP nie musiałaby iść z takimi sprawami do sądu, sama mogłaby podejmować takie decyzje. Pytanie jednak, czy przy obecnych zasobach miałaby szansę na skuteczność.
W grudniu Polska powinna otrzymać trzecią płatność z KPO na około 40 mld zł. Pozostaje jeszcze czwarty i piąty wniosek o płatność na maksymalnie 31,5 mld zł. Nie wypełniając kolejnych kamieni milowych, Polska ryzykuje brak wypłaty tych środków.